Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie
Wierna translacja oryginalnego „Perfetti sconosciuti”, czyli „doskonale obcy”, znacznie dobitniej podsumowuje przekaz tej niezwykle skromnej, ale świetnie skrojonej produkcji | fot.: materiały prasowe

Doskonale obcy. Recenzja filmu „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”

Czy kameralny komediodramat (z naciskiem na dramat), utrzymany w teatralnej konwencji i przestrzeni jednego salonu, można oglądać z napięciem godnym porządnego dreszczowca? Film Paola Genovese udowadnia, że krotochwilny i niezbyt zgrabny tytuł nadany przez polskiego tłumacza to jednocześnie gorzka puenta i bolesna teza o naszych zakłamanych, fikcyjnych relacjach z najbliższymi. Wierna translacja oryginalnego „Perfetti sconosciuti”, czyli „doskonale obcy”, znacznie dobitniej podsumowuje przekaz tej niezwykle skromnej, ale świetnie skrojonej produkcji.

Zabawa w prawdę

Bohaterów poznajemy, kiedy szykują się do wyjścia na umówioną kolację w mieszkaniu Evy i Rocca – małżeństwa perfekcyjnie tuszującego problemy w związku i komunikacji z dorastającą córką Sofią. Kiedy pozostała piątka przyjaciół dociera na miejsce i zasiada do kolacji, po krótkiej wymianie plotek i drobnych złośliwości gospodyni proponuje zabawę w prawdę. Wszyscy mają położyć na stole telefon, czytać na głos przychodzące SMS-y i maile, a rozmowy prowadzić w trybie głośnomówiącym. Nie trzeba długo czekać, by na światło dzienne wyszły skrywane sekrety, a niewinna gra rodem z kolonii nastolatków zamieniła się w arię kłamstw, uników i wzajemnych pretensji. Kim jest człowiek, z którym dzielimy życie? Jak bardzo pragniemy trwać w iluzji szczęścia i spełnienia? Gdzie leży granica prywatności w związku? Czy przyjaźń kończy się tam, gdzie zaczyna szczerość? Z minuty na minutę w głowie widza pulsują kolejne pytania, a reżyser poddaje biesiadników kolejnym próbom, których nagromadzenie zbliża film do współczesnej tragifarsy.

Czarne skrzynki

Podporządkowanie tej konwencji i komediowe sekwencje wpadek mogą nieco razić tych, którzy mieli nadzieję na porażające filmowe wiwisekcje psychologiczne, rozgrywające się w jednym pomieszczeniu. Choć i tu niemal cała akcja dzieje się przy stole, to trochę za mało, żeby film Genovese ustawić w jednym szeregu z perłami osobliwego gatunku „table movie”, jak „Sierpień w hrabstwie Osage”, „Rzeź” czy „Festen”. Trudno jednak nie docenić  ironicznego namysłu reżysera nad zdobyczami technologii, które są dziś nieodzownym towarzyszem naszej codzienności, ale i dowodem w sprawie, bazą danych, jak z przekąsem powie Eva – „czarną skrzynką naszych związków”, nośnikiem wstydliwych sekretów, archiwum blefu i zdrad. Pokaż komórkę, a powiem ci, kim jesteś – brzmi banalnie, ale czy starczyłoby nam odwagi, by wejść w skórę bohaterów filmu i odczytać przy innych choć kilka kolejnych prywatnych SMS-ów? Zabawa w telefoniczną ruletkę pozwala zauważyć coś jeszcze – boimy się nie tylko obnażenia naszych kłamstw i kłamstewek. Jeszcze trudniej przyznać przed sobą, że nawet nie zauważamy, kiedy wirtualne znajomości – nawet te niepozorne i płytkie – stają się erzacem głębszych relacji, rozpaczliwą próbą autoterapii i pseudodowodem naszej atrakcyjności.

Choć zakończenie filmu niektórym wyda się cwanym wybiegiem, trudno wyobrazić sobie lepsze zwieńczenie przyjacielskiego spotkania, będącego w istocie kilkuosobowym laboratorium postaw i uczuć. Zostaje tylko nieprzyjemne pytanie, rzadkie w kontekście włoskich komedii i stołów zastawionych pysznościami – jaka jest cena codziennej pielęgnacji złudzeń?

(I jeszcze jedno – na film najlepiej wybrać się po obiedzie, gdyż na stół Evy i Rocca wjeżdżają kolejno lasagne, faszerowane kwiaty cukinii, roladki z bakłażanów, gnocchi czy wielkie tiramisu. Wszystko w asyście porządnego czerwonego wina, jak na włoski festiwal smaków przystało.)

ana

Sprawdź także

Dom twój tam, gdzie horror twój… Drzwi do „Nawiedzongo domu na wzgórzu” zostaną otwarte w piątek, 12 października

Współczesna ekranizacja kultowej powieści Shirley Jackson Nawiedzony dom na wzgórzu opowiada o rodzeństwie, które dorastało …