Jacek Ostrowski: Ostatnia wizyta
Jacek Ostrowski: Ostatnia wizyta; Od deski do deski, Warszawa, 2017 | fot.: Kreatywna.pl

Serce czarne jak smoła: Jacek Ostrowski, Ostatnia wizyta

Po fenomenalnym Smutku cinkciarza wydawnictwo Od deski do deski zaprezentowało kolejną premierę kryminalną. Tym razem na warsztat wzięto wydarzenia dotyczące pewnej płockiej lekarki. Czego tym razem spodziewać się po książce z serii na F/Aktach?

Jacek Ostrowski: Ostatnia wizyta

Od deski do deski, Warszawa, 2017

Książka Jacka Ostrowskiego jest mroczną opowieścią sięgającą do wydarzeń z lat 70-tych. Płocka lekarka zostaje uprowadzona przez tajemniczego mężczyznę pod pozorem wyjazdu do chorego dziecka. Do zrozpaczonego męża docierają wkrótce anonimy z żądaniem okupu. Mimo zakrojonych na szeroka skalę działań milicji – albo inaczej: przez banalne błędy śledczych – kobiety nigdy nie udało się odnaleźć. Milicjantom jednak udało się ustalić, że anonimy zostały napisane przez tę samą osobę i na identycznej maszynie, jak w przypadku prób wymuszenia pieniędzy w Koninie. Porywacz został ujęty, ale to nie przybliżyło śledczych do odpowiedzi na pytanie o losy doktor Kamińskiej. Ujawniło za to nowe fakty: porywacz, szanowany dziennikarz okazał się Ukraińcem, byłym NKWD-zistą i radzieckim szpiegiem o mrocznej wojennej i powojennej historii.

Nigdy nie uzasadnił porwania, nie ujawnił swoich motywacji, a nawet faktu czy działał sam czy na zlecenie. Kluczył, kłamał, manipulował. W śledztwie pojawiły się kolejne tropy: lekarka podczas wojny była w AK, obydwoje mieli okazję się spotkać w przeszłości. Teściowie porywacza mieszkali w tej samej miejscowości, z której pochodziła pediatra – czy Kamińska widywała tam swego przyszłego oprawcę? Nie wiadomo, Iwan Ślezko nie zdradził, czy motywem zbrodni była wspólna przeszłość, obawa o ujawnienie sekretów (swoich bądź zleceniodawcy, który obawiał się zdemaskowania), czy zwykła żądza pieniędzy. W sumie odsiedział 18 lat, ale nie za zabójstwo – ciała Kamińskiej nie odnaleziono. Jak zeznali świadkowie, szansa na ocalenie kobiety istniała jeszcze przez kilka tygodni po porwaniu. Otumaniona lekami, pilnowana także przez żonę przestępcy, przebywała w domu Iwana Ślezko.

Książka Ostrowskiego różni się zasadniczo od Smutku cinkciarzaw którym zabójstwo było jedynie pretekstem do stworzenia barwnej narracji. Tym razem mamy do czynienia z fabularyzowanym reportażem, który ściśle opiera się na faktach – nawet spektakularne lądowanie milicyjnego śmigłowca nieopodal posesji porywacza wydarzyło się naprawdę. Zmienione zostały nazwiska postaci, niektóre fakty dotyczące na przykład sytuacji rodzinnej bohatera. Uruchomiony zostaje dodatkowy trop, radzieckich zleceniodawców, a samo spotkanie porywacza z ofiarą uzupełniono o emocje i motywy, których na próżno szukać w zapisach z oryginalnej rozprawy.

Jacek Ostrowski: Ostatnia wizyta
Jacek Ostrowski: Ostatnia wizyta; Od deski do deski, Warszawa, 2017 | fot.: Kreatywna.pl

Jest i główny bohater, postać zupełnie pozbawiona psychologicznych niuansów. Bezwzględny morderca, działający bez minimalnego nawet wyrafinowania, budzący odrazę, jednoznacznie zły. Przez niemal 300 stron powieści czytelnik nie dostaje nawet jednej szansy na ocieplenie wizerunku postaci, na zrozumienie co nią kieruje. Może poza pojawiającą się w reminiscencjach informacją o trudnym dzieciństwie przypadającym na czasy wielkiego głodu na Ukrainie. Pytanie o źródło zła jest więc w powieści raczej mało nachalne. Narrator, choć trzecioosobowy, patrzy na świat oczyma Pielacha, ale to także nie pozwala na zrozumienie porywacza. Mamy do czynienia z człowiekiem ukształtowanym, sadystą i psychopatą, terroryzującym rodzinę, sąsiadów i dręczącym zwierzęta. O mrocznej przeszłości przypominają ofiary nawiedzające Pielacha we śnie, co jednak nie świadczy o budzącym się sumieniu zbrodniarza. Obrazu dopełnia bezwzględnie podporządkowana żona, która brzydzi się bohaterem, ale i przywiązana do patriarchalnych wartości i ogarnięta panicznym strachem, broni go przed całym światem.

Także w świecie przedstawionym powieści nie ma właściwie żadnych jasnych punktów, sentymentu do dawno minionych czasów. Nie słychać przebojów, nawet lody zjada się bez przyjemności, a w sklepach co najwyżej można kupić podroby spod lady. Z resztą sam narrator nie zajmuje się specjalnie kreowaniem otoczenia bohaterów, nie pozwala poczuć smaków ani zapachów, co dodatkowo tworzy dość przygnębiający obraz świata. I choć opowiadacz zasadniczo patrzy na świat oczyma Pielacha, znienacka wrzuca didaskalia, wskazówki umiejscawiające akcję w konkretnych realiach. Mówi na przykład, że woda sodowa była wówczas ulubionym napojem Polaków (trudno sobie wyobrazić, żeby współczesny narrator mówił: postać pije colę, najpopularniejszy obecnie napój), Pielachowa o mało nie ginie pod kołami „autobusu jelcz, popularnie zwanego ogórkiem”, pojawia się informacja dotycząca skali handlu wymiennego w Polsce albo daty wielkiego głodu na Ukrainie.

Ten narrator potrafi także dopowiedzieć myśli uwięzionej lekarki albo żony Pielacha. Nie przekłada się to jednak na poczucie jakiejkolwiek identyfikacji z postaciami, które są ofiarami w tej historii. Sposób kreowania postaci, świata i samej narracji  sprawia, że czytelnik jest jednocześnie i wewnątrz historii, i obok, a powieść czyta się jak beletryzowaną kronikę kryminalną. Wciągającą, aczkolwiek dość chłodną. Ci, którzy zachwycali się prozą Chutnik albo Inną duszą Orbitowskiego z tej samej serii, mogą więc być lekko rozczarowani. Wszyscy, których pasjonują nierozwikłane zbrodnie sprzed lat i którzy chcą sprawdzić, w jaki sposób autor wypełnił luki w tej niesłychanej historii, mogą zaś liczyć na ciekawą pozycję.

Dominika Pawlikowska

Sprawdź także

Sylwia Chutnik, Smutek cinkciarza Wydawnictwo Od deski do deski, 2016

Królowie życia – Sylwia Chutnik, Smutek cinkciarza

Powieść Sylwii Chutnik to, zgodnie z założeniami serii na F/Aktach inspirowanej wstrząsającymi zbrodniami sprzed lat, nawiązanie …