stare filmy sci fi
To prawda, że wiele starych filmów ocierało się o bezguście, ale istnieją liczne stare, dobre filmy science fiction, które do dzisiaj potrafią zachwycić | fot.: stock.adobe.com

Czy stare kino science fiction to kicz? Oto trzy filmy z lat 50, które przeczą tej tezie!

Współcześnie science fiction to jeden z najpopularniejszych gatunków filmowych, a Hollywood chętnie serwuje nam wysokobudżetowe widowiska z dużą ilością efektów specjalnych. Dzięki grafice komputerowej współczesne filmy SF wyglądają świetnie, szczególnie w porównaniu z dziełami wyprodukowanymi w XX wieku, które kojarzą nam się z kiczem. To prawda, że wiele starych filmów ocierało się o bezguście, ale istnieją liczne stare, dobre filmy science fiction, które do dzisiaj potrafią zachwycić. Wybraliśmy trzy najlepsze i najciekawsze perełki kina SF lat 50!

Inwazja porywaczy ciał (1956) – zimnowojenna paranoja w pigułce

Gdy w 1956 roku na ekrany kin trafiła „Inwazja porywaczy ciał”, nikt, nawet studio Allied Artists, nie spodziewał się, że obraz odniesie tak ogromny sukces i na stałe zapisze się w historii amerykańskiego kina. Trzeba przyznać, że film do dzisiaj jest niepokojący – dwójka bohaterów, młody psychiatra i jego była dziewczyna, odkrywają, że mieszkańcy małego, sennego miasteczka w Kalifornii są zastępowani przez pozbawione emocji kopie. Wyglądają one zupełnie tak samo, jak oryginały i zdecydowanie mają złe intencje. „Inwazja porywaczy ciał” nie opiera się na widowiskowych efektach specjalnych (tych jest jedynie kilka i do dzisiaj wyglądają one nieźle), a na świetnym pomyśle, który od razu wprowadza do fabuły nutę paranoi. Podobnie jak główny bohater, widzowie w trakcie seansu mogą się jedynie domyślać, kto jest jeszcze człowiekiem, a kto jest już złowrogą kopią.

Film wyszedł w szczycie zimnowojennej paranoi, a ówcześni widzowie odczytywali go jako metaforę komunizmu zagrażającego USA. Obecnie „Inwazja porywaczy ciał” sprawdza się głównie jako wciągający, paranoiczny thriller osadzony w rzeczywistości lat 50. Co ciekawe, film wyreżyserował Don Siegel, czyli twórca późniejszego „Brudnego Harry’ego” i „Ucieczki z Alcatraz”.

Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia (1951) – pacyfistyczne science fiction

Cofnijmy się do 1951 roku, gdy Sowieci rozbudowują arsenał nuklearny, a w Korei trwa największa, najkrwawsza wojna współczesności. Do kin wchodzi wówczas „Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia”, pod względem wymowy będący całkowitym zaprzeczeniem „Inwazji porywaczy ciał”. Reżyser filmu, Robert Wise, zrobi później ogromną karierę w Hollywood, zdobywając dwa Oscary za najlepszą reżyserię (i najlepszy film) za „West Side Story” oraz „Dźwięki muzyki”. „Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia” opowiada o tajemniczym przybyszu z kosmosu o imieniu Klaatu, który ląduje w Waszyngtonie i pragnie oznajmić pokojowe przesłanie wszystkim przywódcom świata. Amerykańskie wojsko postanawia jednak go uwięzić i wykorzystać do własnych celów. Klaatu ucieka z niewoli i przypadkiem ukrywa się w domu zwykłej, amerykańskiej rodziny, poznając zwyczaje panujące na Ziemi.

Film spolaryzował ówczesną publiczność za sprawą skrajnie pacyfistycznego, proekologicznego przesłania, a także zaskakująco niezłych efektów specjalnych i wciągającego scenariusza. Z dzisiejszej perspektywy zdążył się on już nieco zestarzeć, ale wciąż warto go zobaczyć, szczególnie że wyprodukowany w 2008 roku remake z Keanu Reevesem w roli głównej jest po prostu znacznie słabszy!

Wojna światów (1953) – o inwazji z Marsa

Nie da się pisać o kinie science fiction lat 50 bez wspomnienia „Wojny światów”. Ta adaptacja kultowej powieści H.G. Wellsa opowiada o inwazji Marsjan, którzy przybywają na Ziemię w roju meteorów. Zaskoczona ludzkość nie ma szans w starciu z marsjańską techniką. Film znów rozgrywa się w małym, amerykańskim miasteczku w Kalifornii, a jego bohaterowie to fizyk oraz lokalni mieszkańcy. Muszą oni poradzić sobie z zagrożeniem z kosmosu, a także znaleźć sposób na jego likwidację. Zważywszy na kontekst historyczny, film był odczytywany jako metafora zagrożenia ze strony komunizmu. Do popkultury już na stałe weszły charakterystyczne efekty specjalnie pokazujące maszyny bojowe Marsjan, a także kultowe zakończenie. „Wojna światów” wciąż daje się oglądać, choć film ewidentnie trąci już myszką. Warto jednak dać mu szansę, szczególnie jeśli lubi się remake z 2005 roku z Tomem Cruisem w roli głównej. Nowa wersja „Wojny światów” nie spotkała się z entuzjazmem krytyków, ale mimo to z stanowiła godną, uwspółcześnioną adaptację powieści H.G. Wellsa.

TBO

Sprawdź także

seriale na wakacje

4 serialowe zaległości, które warto nadrobić w wakacje

W zalewie seriali pojawiających się zarówno w tradycyjnej telewizji, jak i na platformach internetowych nie …